1627
W pewnym sensie do tej notki natchnęła mnie Torebka na ramię. W pewnym sensie, bo jej komentarz był dość odległy, ale ludzkie myśli krążą dziwnymi ścieżkami. Szczególnie u kogoś z bruzdą.
Dygresyjka
Oisaj miał do mnie sprawę, więc zastukał na fejsie. Zapytał, wyjaśniłam, a on na to, że dziwne, że ja jakaś inna jestem. Toć tłumaczę od dawien dawna, że ja jakaś inna jestem! Czy Państwo byłoby łaskawe przyjąć to na wiarę? Po prostu... nie wiem, jak to wytłumaczyć i nazywam bruzdą, która się pojawiła w miejscu, gdzie każdy ma wypiętrzenie. Albo odwrotnie (znaczy ja mam wypiętrzenie, a ludzkość bruzdę, ale "bruzda" łatwiej wypowiedzieć niż "wypiętrzenie"). Wszystko jedno. Fakt faktem - impulsy elektryczne obiegają zupełnie inaczej. Skojarzenia mam od czapy na ten przykład. Może martuuha lepiej to wyjaśni. Drugi-tata mógłby również spróbować to wyjaśnić. Bo on też ma bruzdę (i dlatego druga-mama dostaje w naszym towarzystwie ataków duszności) albo nawet Aspergera. Może ja mam Aspergera?!
Koniec dygresyjki
A chciałabym nadmienić, że bruzda ciut utrudnia mi życie. Prowadzi do licznych zadziwień. Mało tego - chyba również do konfliktów. Nawet tak sobie myślę, że to moje przepraszanie też może wynikać z bruzdy. Z góry zakładam, że mój rozmówca idzie w lewo, a ja w prawo, więc bardzo przepraszam, nie chcąc go urazić. Ale ja przecież nie o tym. Bo nadal chodzi mi o mężczyzn (lubię).
Mianowicie: jak bardzo przeszkadza mi to gawędziarstwo, o którym pisałam TUTAJ? Otóż... nie bardzo. Czasem mnie to trochę irytuje (z zupełnie innego powodu, o czym później), ale nie biorę do siebie, a poza tym zwykle myślę o czymś innym (bruzda). Swoje odpowiedzi na ataki kolegów traktuję raczej jak rodzaj gry. Naszej codziennej planszówki.
Kompletnie nie mam problemów z asertywnością (w domu nazywaną osratywnością). Gdyby nadszedł moment, że poczułabym się źle, rozwiązałabym ten problem jednym zgrabnym cięciem. Nie, na nikogo bym się nie darła, żadnych wyzwisk ani scen, nic publicznie. Po prostu na stronie powiedziałabym jednemu czy drugiemu:
- Nie rób tego. Sprawiasz mi ból. Źle się z tym czuję.
O ile zakład, że zadziałałoby? Zawsze działa. Myślę, że to ten Sławetny Ton*.
Tymczasem warto przybliżyć, jak to się dzieje, że ja nie biorę do siebie. Otóż mam wieloletnie nawyki, które nie tak łatwo zmienić. O tych nawykach pisałam już wcześniej dość barwnie (nawet mnie samą to rozśmieszyło). W związku z powyższym, odruchowo nie biorę do siebie. Po prostu nie zakładam, że ktoś jest mną zainteresowany, bo to wydaje mi się dość mało prawdopodobne.
Oczywiście gdy się nad tym głębiej zastanowię, to dochodzę do wniosku, że jestem w końcu dorosłą kobietą (z dużym biustem), a na świecie bywa tak, że mężczyźni interesują się kobietami (na ten przykład z dużym biustem). I kiedy w kolejnym kroku od wizji dorosłej kobiety (z dużym biustem) odczepię "ja", to wpadam na trop, że być może jakiś dorosły facet interesuje się tą kobietą (z dużym biustem) z odczepionym "ja". Finalnie po dłuższej analizie, nieomalże matematycznej, wychodzi mi wynik, że jakiś facet może być zainteresowany znajomością ze mną i to niekoniecznie na płaszczyźnie intelektualnej. Trywializując: istnieje możliwość, że ktoś zwyczajnie chciałby mnie dmuchnąć**.
Ale ja na to potrzebuję sporo czasu. I to za każdym razem, kiedy, dajmy na to, ów czas mam i chce mi się zastanowić. To się nie dzieje automatycznie. Również, co ciekawe, automatycznie myśl ta nie przechodzi mi w regułę***. Każdy przypadek jest absolutnie i doskonale odosobniony****. Co to oznacza? Otóż ja nie biorę do siebie. Nigdy. Przepraszam, ale działanie mózgu jest sprawą wielce zagmatwaną i nie ogarniam.
Może inaczej. Właściwie to ja nawet zakładam, że ktoś może być mną zainteresowany, ale wyłącznie na poziomie intelektualnym bądź towarzyskim. Albowiem nie mam problemu z przyjęciem do wiadomości, że bywam błyskotliwa oraz wesoła, wyluzowana i sympatyczna*****. A przecież ludzie lubią porozmawiać z kimś inteligentnym. I pobyć ze skórzanym workiem na kawały. Lubią? No, lubią. Sama lubię. Więc ten aspekt całkowicie mnie nie dziwi. Ale nie ma wszakże zabarwienia erotycznego.
Zdaję sobie sprawę, że to jest dziwactwo. Ale czy nerwica natręctw, objawiająca się niemożnością zaśnięcia, gdy drzwi szafy są uchylone, nie jest dziwactwem? Może jest jednostką chorobową. No to może tamto też jest jednostką chorobową? Nie wiem. W każdym razie dzięki tej domniemanej dolegliwości, ja nie biorę do siebie. A skoro coś mnie nie dotyczy, to mi nie przeszkadza. W dużym uproszczeniu. I większość takich sytuacji, jak słynne wepchnięcie do windy napełnionej testosteronem, (z początków w fabryce), traktuję wyłącznie w kategoriach humorystycznych. Dopóki nie poświęcę czasu na dokonanie szczegółowej analizy. A w pracy, jakby to ująć... moje myśli krążą wokół pracy. Tak mam.
A więc: czy ja się czuję upokorzona? Nie. Źle traktowana? Nie. Dotknięta? Nie. Pewnie akuracik myślałam o zjeździe naukowym. Albo coś. I gdzieś mi przeleciało przez wyżyny świadomości - jako akcent humorystyczny. Czasem, owszem, to mnie irytuje, bo... wybija mnie z myślenia o pracy******.
Przykład*******.
Dorwałam dziś w końcu Małego Piotra i wygarnęłam mu, że:
a. nie odbiera od mnie od wczoraj telefonów,
b. w części przypadków ma telefon wyłączony,
c. nie odbiera ode mnie maili, w których chcę mu wcisnąć w tyłek kasę,
d. nie odbiera ode mnie maili, w których proponuję mu zużycie tej kasy na mnie.
Po czym okazałam wydruk z treścią, która bardzo go rozbawiła. Nie wiedzieć czemu (pewnie ze względu na nagłówek). Spojrzał mi w oczy z pewną dozą czułości i powiedział:
- Jesteś cudna. Ubóstwiam cię.
A następnie ucałował mnie... w łokieć. Trzykrotnie.
I co ja zrobiłam? Czy spłonęłam niewinnym (buchacha) rumieńcem? Doznałam jakichś skojarzeń? Dołożyłam teorię? NIE! Ja powiedziałam:
- Idź do siebie, zadzwoń do mnie i podaj mi, na Boga, swój numer konta.
Po czym oddaliłam się odebrać ten telefon, pozostawiając go w przejściu z jego konsternacją.
I, owszem, coś gdzieś mi zadzwoniło.
W chwili, gdy uznałam, że teorię należy poprzeć jakimś przykładem.
Tak, teraz można pozwolić opaść rękom. A nawet cyckom. Jeśli ktoś posiada.
WIELOLETNIE NAWYKI NAPRAWDĘ TRUDNO ZMIENIĆ.
* Co to jest Sławetny Ton, wyjaśnia Dziecko albo i też Prezes. Gdyż najczęściej padają ofiarą.
** Ludzie przecież robią takie rzeczy. Co nie?
*** I teraz też mi nie przejdzie, choć dokonuję szczegółowej analizy na piśmie.
**** Bruzda.
***** Pani psycholog mi powiedziała.
****** Proszę bardzo. Jeśli ktoś chce się załamać, a jeszcze tego nie zrobił, to teraz jest dobry moment.
******* Każda teoria powinna być poparta przykładem.
Update
Znalazłam przed chwilą wielce interesującą ilustrację. Wypisz - wymaluj do tej notki.
Dygresyjka
Oisaj miał do mnie sprawę, więc zastukał na fejsie. Zapytał, wyjaśniłam, a on na to, że dziwne, że ja jakaś inna jestem. Toć tłumaczę od dawien dawna, że ja jakaś inna jestem! Czy Państwo byłoby łaskawe przyjąć to na wiarę? Po prostu... nie wiem, jak to wytłumaczyć i nazywam bruzdą, która się pojawiła w miejscu, gdzie każdy ma wypiętrzenie. Albo odwrotnie (znaczy ja mam wypiętrzenie, a ludzkość bruzdę, ale "bruzda" łatwiej wypowiedzieć niż "wypiętrzenie"). Wszystko jedno. Fakt faktem - impulsy elektryczne obiegają zupełnie inaczej. Skojarzenia mam od czapy na ten przykład. Może martuuha lepiej to wyjaśni. Drugi-tata mógłby również spróbować to wyjaśnić. Bo on też ma bruzdę (i dlatego druga-mama dostaje w naszym towarzystwie ataków duszności) albo nawet Aspergera. Może ja mam Aspergera?!
Koniec dygresyjki
A chciałabym nadmienić, że bruzda ciut utrudnia mi życie. Prowadzi do licznych zadziwień. Mało tego - chyba również do konfliktów. Nawet tak sobie myślę, że to moje przepraszanie też może wynikać z bruzdy. Z góry zakładam, że mój rozmówca idzie w lewo, a ja w prawo, więc bardzo przepraszam, nie chcąc go urazić. Ale ja przecież nie o tym. Bo nadal chodzi mi o mężczyzn (lubię).
Mianowicie: jak bardzo przeszkadza mi to gawędziarstwo, o którym pisałam TUTAJ? Otóż... nie bardzo. Czasem mnie to trochę irytuje (z zupełnie innego powodu, o czym później), ale nie biorę do siebie, a poza tym zwykle myślę o czymś innym (bruzda). Swoje odpowiedzi na ataki kolegów traktuję raczej jak rodzaj gry. Naszej codziennej planszówki.
Kompletnie nie mam problemów z asertywnością (w domu nazywaną osratywnością). Gdyby nadszedł moment, że poczułabym się źle, rozwiązałabym ten problem jednym zgrabnym cięciem. Nie, na nikogo bym się nie darła, żadnych wyzwisk ani scen, nic publicznie. Po prostu na stronie powiedziałabym jednemu czy drugiemu:
- Nie rób tego. Sprawiasz mi ból. Źle się z tym czuję.
O ile zakład, że zadziałałoby? Zawsze działa. Myślę, że to ten Sławetny Ton*.
Tymczasem warto przybliżyć, jak to się dzieje, że ja nie biorę do siebie. Otóż mam wieloletnie nawyki, które nie tak łatwo zmienić. O tych nawykach pisałam już wcześniej dość barwnie (nawet mnie samą to rozśmieszyło). W związku z powyższym, odruchowo nie biorę do siebie. Po prostu nie zakładam, że ktoś jest mną zainteresowany, bo to wydaje mi się dość mało prawdopodobne.
Oczywiście gdy się nad tym głębiej zastanowię, to dochodzę do wniosku, że jestem w końcu dorosłą kobietą (z dużym biustem), a na świecie bywa tak, że mężczyźni interesują się kobietami (na ten przykład z dużym biustem). I kiedy w kolejnym kroku od wizji dorosłej kobiety (z dużym biustem) odczepię "ja", to wpadam na trop, że być może jakiś dorosły facet interesuje się tą kobietą (z dużym biustem) z odczepionym "ja". Finalnie po dłuższej analizie, nieomalże matematycznej, wychodzi mi wynik, że jakiś facet może być zainteresowany znajomością ze mną i to niekoniecznie na płaszczyźnie intelektualnej. Trywializując: istnieje możliwość, że ktoś zwyczajnie chciałby mnie dmuchnąć**.
Ale ja na to potrzebuję sporo czasu. I to za każdym razem, kiedy, dajmy na to, ów czas mam i chce mi się zastanowić. To się nie dzieje automatycznie. Również, co ciekawe, automatycznie myśl ta nie przechodzi mi w regułę***. Każdy przypadek jest absolutnie i doskonale odosobniony****. Co to oznacza? Otóż ja nie biorę do siebie. Nigdy. Przepraszam, ale działanie mózgu jest sprawą wielce zagmatwaną i nie ogarniam.
Może inaczej. Właściwie to ja nawet zakładam, że ktoś może być mną zainteresowany, ale wyłącznie na poziomie intelektualnym bądź towarzyskim. Albowiem nie mam problemu z przyjęciem do wiadomości, że bywam błyskotliwa oraz wesoła, wyluzowana i sympatyczna*****. A przecież ludzie lubią porozmawiać z kimś inteligentnym. I pobyć ze skórzanym workiem na kawały. Lubią? No, lubią. Sama lubię. Więc ten aspekt całkowicie mnie nie dziwi. Ale nie ma wszakże zabarwienia erotycznego.
Zdaję sobie sprawę, że to jest dziwactwo. Ale czy nerwica natręctw, objawiająca się niemożnością zaśnięcia, gdy drzwi szafy są uchylone, nie jest dziwactwem? Może jest jednostką chorobową. No to może tamto też jest jednostką chorobową? Nie wiem. W każdym razie dzięki tej domniemanej dolegliwości, ja nie biorę do siebie. A skoro coś mnie nie dotyczy, to mi nie przeszkadza. W dużym uproszczeniu. I większość takich sytuacji, jak słynne wepchnięcie do windy napełnionej testosteronem, (z początków w fabryce), traktuję wyłącznie w kategoriach humorystycznych. Dopóki nie poświęcę czasu na dokonanie szczegółowej analizy. A w pracy, jakby to ująć... moje myśli krążą wokół pracy. Tak mam.
A więc: czy ja się czuję upokorzona? Nie. Źle traktowana? Nie. Dotknięta? Nie. Pewnie akuracik myślałam o zjeździe naukowym. Albo coś. I gdzieś mi przeleciało przez wyżyny świadomości - jako akcent humorystyczny. Czasem, owszem, to mnie irytuje, bo... wybija mnie z myślenia o pracy******.
Przykład*******.
Dorwałam dziś w końcu Małego Piotra i wygarnęłam mu, że:
a. nie odbiera od mnie od wczoraj telefonów,
b. w części przypadków ma telefon wyłączony,
c. nie odbiera ode mnie maili, w których chcę mu wcisnąć w tyłek kasę,
d. nie odbiera ode mnie maili, w których proponuję mu zużycie tej kasy na mnie.
Po czym okazałam wydruk z treścią, która bardzo go rozbawiła. Nie wiedzieć czemu (pewnie ze względu na nagłówek). Spojrzał mi w oczy z pewną dozą czułości i powiedział:
- Jesteś cudna. Ubóstwiam cię.
A następnie ucałował mnie... w łokieć. Trzykrotnie.
I co ja zrobiłam? Czy spłonęłam niewinnym (buchacha) rumieńcem? Doznałam jakichś skojarzeń? Dołożyłam teorię? NIE! Ja powiedziałam:
- Idź do siebie, zadzwoń do mnie i podaj mi, na Boga, swój numer konta.
Po czym oddaliłam się odebrać ten telefon, pozostawiając go w przejściu z jego konsternacją.
I, owszem, coś gdzieś mi zadzwoniło.
W chwili, gdy uznałam, że teorię należy poprzeć jakimś przykładem.
Tak, teraz można pozwolić opaść rękom. A nawet cyckom. Jeśli ktoś posiada.
WIELOLETNIE NAWYKI NAPRAWDĘ TRUDNO ZMIENIĆ.
* Co to jest Sławetny Ton, wyjaśnia Dziecko albo i też Prezes. Gdyż najczęściej padają ofiarą.
** Ludzie przecież robią takie rzeczy. Co nie?
*** I teraz też mi nie przejdzie, choć dokonuję szczegółowej analizy na piśmie.
**** Bruzda.
***** Pani psycholog mi powiedziała.
****** Proszę bardzo. Jeśli ktoś chce się załamać, a jeszcze tego nie zrobił, to teraz jest dobry moment.
******* Każda teoria powinna być poparta przykładem.
Update
Znalazłam przed chwilą wielce interesującą ilustrację. Wypisz - wymaluj do tej notki.
A dla mnie ta linia nie jest cienka. Ona gruba jest. W mojej korpo erotyczne gawedziarstwo nazywano po imieniu: molestowaniem seksualnym. I powiadam, to bylo dobre. Chcesz gawedzic, chcesz dyszec nad czyims biustem, chcesz calowac po lokciach? To sobie dysz po godzinach pracy i poza terenem fabryki.
OdpowiedzUsuńGdy mam dylemat dotyczacy grubosci linii to zwykle zadaje sobie pytanie, czy chcialabym, aby to spotkalo moja corke? Nie. Nie chcialabym. Wstrzasa mna jeszcze to, ze jak zakladam, mowisz tu o wyksztalconych facetach, nie o panach na rusztowaniu pogwizdujacych za biustem widzianym z gory.
Nie. Nie daje na to przyzwolenia. Moze nieslusznie schlebiam sobie, ze mam poczucie humoru, ale tu kreske rysuje szeroka jak amerykanska dwunastopasmowka - zarty z podtekstem w miejscu pracy. Nie smieszy.
Ja oczywiście przyjmuję Twoją opinię, ale chciałam dopytać o jedną rzecz. W pracy to jest molestowanie, a poza pracą nie? Bo mnie ciągle zastanawia, co tak naprawdę wyznacza granice tego terminu.
UsuńDodaje zatem: dysz sobie po godzinach pracy i poza terenem fabryki nad biustem, ktory ma na to ochote i komunikuje ja wyraznym: tak, ja sobie zycze.
UsuńW pracy ja nie chce ani byc obiektem dyszenia, ani byc swiadkiem scen, ze pan z pania sobie dysza, nawet jesli pani wyraza na to zgode. I stad powyzszy skrot myslowy.
Niepokoi mnie tez umniejszanie spolecznej szkodliwosci takiego zachowania. To utwierdza w bezkarnosci i rozzuchwala. Temat rzeka, ale podlubalas mi w otwartym nerwie.
Oddychaj!!!
UsuńW sumie to jestem zadowolona, że Ci podłubałam (tylko się nie obrażaj, ja tu liczę na jakąś dyskusję!). Pierwszy raz widzę taką gwałtowną reakcję w Twoim wykonaniu. To jest nowe. Trochę przerażające, ale ciekawe.
I teraz myślę, gdzie możesz mieć jeszcze nerwa. Podła jestem, nie? ;)
Ciekawe co jest alter ego Kaczki? Lis? Piekarnik?
No, ba wszystkim sie tak jakos zwykle mylnie wydaje, ze kaczka to wcielenie dalajlamy. Tak, w sumie tak. Z wyjatkiem jednego lub dwoch nerwow na wierzchu oraz towarzyszacym im historii. Nie opowiem, tu nie opowiem, bo na trzezwo po prostu o tym sie nie da.
UsuńDo tego dodaj, ze samica w obronie mlodych potrafi odgryzc (sie) lub cos, a ja na boku pomiedzy najrozniejszymi denominacjami, w ktorych sie udzielam, wyznaje tez (i lubie) behawioryzm.
Okazało się, że nie jesteś święta. Co za ulga, tak się niepokoiłam...
UsuńNo bo to i racja swieta to co Kaczka rzecze i sie dopisuje. Tylko jak ktos (sami wiecie kto) nie traktuje kolegow z pracy jako obiekty seksualne to pewnie tez nie mysli ze sama moze zostac potraktowana w ten sposob, a wszystkie te watpliwe sytuacje traktuje wylacznie w kategoriach zartu. Pytanie tylko co jeden z drugim sobie mysla? I czy rzeczywiscie tez tylko zartuja?
OdpowiedzUsuńHmmm... Trudno mi powiedzieć, co myślą sobie inni ludzie. I szczerze mówiąc, nawet nie chciałabym wiedzieć. W każdym razie nader łatwo ich wypłoszyć. I w pojedynkę, moja droga, to już nie są tacy do przodu. Bo obawiałabym się raczej takich, co za zamkniętymi drzwiami.
Usuńuwazaj na desperatow. z nimi nawet nie zartuj. tylko po czym poznac desperata?
UsuńOtóż. Gdybyż mordercy mieli jakieś cechy szczególne...
UsuńPrzyznam szczerze drogie Panie, że im was więcej tym robi się ciekawiej. A kultura dyskusji nadal zachowana, chylę czoła, facety tak nie umiom
OdpowiedzUsuńMy się lubimy. To co prawda nie wyklucza różnicy zdań, ale uważam, że taka sytuacja czyni całość znacznie ciekawszą :)
Usuń(Polujesz na jakiegoś trolla?)
Czytam z przyjemnością. Na nic nie poluję :)
UsuńA ja owszem. Uważam, że już zasłużyłam na własnego trolla!!! Buuu...
Usuń(Był jeden, ale strasznie szybko się zniechęcił).
Ja miałem jednego hejtera ale hejtował nie mnie tylko kogoś innego u mnie. I też już poszed :/ Nawet porządnego spamera nie mam
UsuńNo, bo Łotrloo akurat spamera ma. Spamerkę w rzeczy samej :)
UsuńSama sobie spamerem, żeglarzem, klientem. Monopolowego!
UsuńPo pierwsze nie będę czytać twoich wpisów przy porannej kawie , bo mój komputerek może nie wytrzymać ciągłego opluwania tą kawą A nie wiem dlaczego najzabawniejsze określenia i fragmenty trafiają mi sie akurat jak mam pełne usta ulubionego napoju.Po drugie bardzo dziękuję za te wpisy bo już myślałam że ja jakaś spaczona jestem albo oziębła czy cuś bo dla mnie takie sytuacje tez są zabawne a nie erotyczne. To znaczy ja wiem że mogą być erotyczne ale dla mnie są zabawne. Kurcze nie wiem czy mi jasno wyszło.Nigdy sie po prostu nie zastanawiałam czy są erotyczne/ dopiero dzisiaj/ zakładałam że żartobliwe. Po trzecie , z innej beczki, wiem że masz słabość do polszczyzny . wiem że walę błędami czasami całkiem na oślep więc jeśli coś cie z tej dziedziny ruszy to bez krempacji - poprawiaj i wytykaj.
OdpowiedzUsuńNajzabawniejsze fragmenty trafiają się, gdy masz usta pełne napoju, bo działa prawo Murphy'ego. Tak po prostu MUSI BYĆ.
UsuńJesteś najnieznośniejszym klientem. Znaczy z grupy. Czyli takim, co to chce, żeby go poprawiać. A. A, a i a.
eeee tam od razu chcę, ja tylko mówię że nie mam nic przeciwko.
UsuńChoć moje słowa stały się inspiracją do tej notki, to jednak niezupełnie zgadzam się z jej treścią, zaś popieram to, co napisała Kaczka. Nie przepadam za sprośnymi żartami, a już na pewno nie w pracy i nie cierpię obleśnych facetów (do tej pory te przymiotniki nie padły, ale czemu nie nazwać spraw po imieniu). Krępuje mnie całowanie po rączkach i wędrujący wzrok. Znałam faceta, którego panie zazwyczaj omijały szerokim łukiem i takiego, który o grubości linii dyskutuje teraz z prokuratorem. To nie jest fajne ani zabawne, niewinne też nie, zwłaszcza, gdy dotyczy kobiet młodych, które nie potrafią się bronić przed podobnymi zachowaniami.
OdpowiedzUsuńZnów zainspirowałaś notkę :)
Usuń