1615
Ruskie wyszli.
Jest taka koncepcja, żeby się przeprowadzić i nie podać nikomu adresu, tym samym myląc pogonie. Prezes powątpiewa, jakoby rzecz się mogła udać. Mało tego - stawia śmiałą teorię, że grunta zielone wokół lokalizacji mogą przywabiać nieprzeliczone rzesze Hunów. No to może kupimy jakieś agresywne bydlę, by latyfundia zostały dopilnowane, i raz niechcący dopuścimy do ugryzienia kogoś w rejony, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Wszystko zeżarli i jeszcze zabrali na drogę. Emeryci. Wolno się poruszają i potrzebują do tego mnóstwa kalorii. Moja okresowo zrzędna protoplastka pochłonęła pół kaczki. Jeszcze raz usłyszę coś o diecie, to padnę malowniczym trupem w miejscu czasowego pobytu. Dobrze że choć wina nam starczyło, może i mamy skłonność do marginalizacji społecznej, ale na wino... Na wino wciąż nas stać. Z Lidla. Na etykiecie nie stoi, a pochodzenie frącuskie, ergo można produkować lansik.
Poszli, w drzwiach zapowiadając, że jutro Lany Poniedziałek, co zamierzają uświęcić, zalewając się w trupa. Człowiecze, przybądź! Nie możesz tego przegapić!
Swoją drogą - winszuję sobie ich kondycji, zarówno fizycznej, jak i umysłowej za lat trzydzieści z hakiem (hak góralski*). W międzyczasie dzwoni druga-matka, perfidnie pozdrawiając mnie spod brzózki. Ja się zemszczę. Nasadzę las brzózek i wtedy zobaczymy!!!
Usunęli Śmy wszelkie ślady pobytu gości w tempie ekspresowym. Mamy z Preziem tę zdolność rozwiniętą do perfekcji. Współdziałamy w idealnej synchronizacji i milczeniu, on znosi, ja pakuję zmywarę, rosętale (owszem, mam - zabrońcie mi), nieco nadgryzione zębem czasu, umywam dłońmi i szlus. A następnie rozpoczynamy wypieranie. Każdy udaje się do siebie, czyli Prezes do wyremontowanego gabinetu, a ja do kuchni, gdzie moje miejsce, i stwarzamy wrażenie, że to się nie wydarzyło. Ja nawet ekspresyjnie, bo opisuję. A on maluje z rozmachem. Figurki. Im więcej gości, tym armie szczurów bądź elfów liczniejsze. Po wizycie Dzika artyleryi ruskiej ciągną się szeregi, prosto, długo, daleko, jako morza brzegi.
Jutro natomiast dzień święty uświęcę pracą z dawna odkładaną. Fuj.
* Państwo zna ten stary żarcik, jak to się turysta pyta bacy, ile jeszcze do schroniska.
- A będzie kilometr z hakiem.
I już po dziesięciu kilometrach turysta przybywa na miejsce.
Jest taka koncepcja, żeby się przeprowadzić i nie podać nikomu adresu, tym samym myląc pogonie. Prezes powątpiewa, jakoby rzecz się mogła udać. Mało tego - stawia śmiałą teorię, że grunta zielone wokół lokalizacji mogą przywabiać nieprzeliczone rzesze Hunów. No to może kupimy jakieś agresywne bydlę, by latyfundia zostały dopilnowane, i raz niechcący dopuścimy do ugryzienia kogoś w rejony, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Wszystko zeżarli i jeszcze zabrali na drogę. Emeryci. Wolno się poruszają i potrzebują do tego mnóstwa kalorii. Moja okresowo zrzędna protoplastka pochłonęła pół kaczki. Jeszcze raz usłyszę coś o diecie, to padnę malowniczym trupem w miejscu czasowego pobytu. Dobrze że choć wina nam starczyło, może i mamy skłonność do marginalizacji społecznej, ale na wino... Na wino wciąż nas stać. Z Lidla. Na etykiecie nie stoi, a pochodzenie frącuskie, ergo można produkować lansik.
Poszli, w drzwiach zapowiadając, że jutro Lany Poniedziałek, co zamierzają uświęcić, zalewając się w trupa. Człowiecze, przybądź! Nie możesz tego przegapić!
Swoją drogą - winszuję sobie ich kondycji, zarówno fizycznej, jak i umysłowej za lat trzydzieści z hakiem (hak góralski*). W międzyczasie dzwoni druga-matka, perfidnie pozdrawiając mnie spod brzózki. Ja się zemszczę. Nasadzę las brzózek i wtedy zobaczymy!!!
Usunęli Śmy wszelkie ślady pobytu gości w tempie ekspresowym. Mamy z Preziem tę zdolność rozwiniętą do perfekcji. Współdziałamy w idealnej synchronizacji i milczeniu, on znosi, ja pakuję zmywarę, rosętale (owszem, mam - zabrońcie mi), nieco nadgryzione zębem czasu, umywam dłońmi i szlus. A następnie rozpoczynamy wypieranie. Każdy udaje się do siebie, czyli Prezes do wyremontowanego gabinetu, a ja do kuchni, gdzie moje miejsce, i stwarzamy wrażenie, że to się nie wydarzyło. Ja nawet ekspresyjnie, bo opisuję. A on maluje z rozmachem. Figurki. Im więcej gości, tym armie szczurów bądź elfów liczniejsze. Po wizycie Dzika artyleryi ruskiej ciągną się szeregi, prosto, długo, daleko, jako morza brzegi.
Jutro natomiast dzień święty uświęcę pracą z dawna odkładaną. Fuj.
* Państwo zna ten stary żarcik, jak to się turysta pyta bacy, ile jeszcze do schroniska.
- A będzie kilometr z hakiem.
I już po dziesięciu kilometrach turysta przybywa na miejsce.
Z jutrem jest taki fajny deal, że generalnie nie musisz go przesadnie świecić :)
OdpowiedzUsuńI nie muszę iść do fabryki. To zdecydowanie podwyższa wartość tego dnia.
Usuń