1703
Wróciłam. Było ciudnie.
Odcinek pierwszy prim.
Miasto przywitało mnie zimnem i deszczem, na co nie wyrażałam zgody, więc nie zabrałam ze sobą żadnej stosownej odzieży. Dzięki mojej stanowczej postawie Pan Kierownik się opamiętał i już w piątek rozgonił chmury, słońce umieściwszy na właściwym miejscu. Wobec powyższego podziękowałam mu soczyście z balkonu domostwa martuuhy*, co przypuszczalnie przyjął z zadowoleniem, bo dziś było jeszcze piękniej.
Ponieważ utknęliśmy w miejscu, którego wnętrza tak Wam się spodobały, zdradzę jeszcze, że była to nie byle jaka miejscówka, a martuuha, jak na gospodynię pełną gębą przystało, wybrała ją dla mnie z prawdziwym pietyzmem, podejrzawając, że radości nie będzie końca. I sprawdziło się.
Pogubiwszy się uprzednio uczciwie, stanęłam przed bramą... państwa Borejków.
Zwracam łaskawą uwagę PT Czytelników, że wytwórnia kołder nadal ma się znakomicie!
Zgodnie ze stosownymi wskazówkami...
... pogalopowałyśmy z walizeczką dookoła, zbliżając się do owego enigmatycznego wejścia od tyłu, które to stało się początkiem kłopotów Kłamczuchy w relacjach z pięknym Pawełkiem Nowackim, albowiem kamienica przy Roosvelta 5 jako żywo je posiada. Prześledziłyśmy później wraz z martuuhą granicę budynków, uznając, że możemy zaakceptować ich odrębność.
Wnętrze już pokazałam. Siedziałam tam sobie spokojnie na miękkiej kanapie, w ciepełku, pijąc kawkę, jedząc wegańską sałatkę z cieciorką, otaczając się poduszkami, darmowym wifi i oczekując cierpliwie. Doczekałam się. Martuuha wpadła do Surrendera jak burza, chwyciła mnie w ramiona, na dłuższą chwilę odcinając dopływ tlenu, z czego wcale nie byłam niezadowolona, ponieważ w tym właśnie momencie w pełni poczułam, po co wybrałam się do Poznania.
Następnie martuuha gestem nieznoszącym sprzeciwu wyplątała mój niechętny tej operacji nos ze swej ręcznie wykonanej odzieży, po czym gromko oznajmiła całej obsłudze, gościom, szacownym murom i wszystkim sąsiadom, że oto pozbawia ich mojej obecności, gdyż ma w planach zawłaszczyć mnie na wyłączność, czemu dawała następnie wyraz do soboty, skrzętnie wyliczając nawet łoterlowskie odwiedziny w miejscu, gdzie król chadza piechotą. Tedy sikałam na zapas, ponieważ grafik nie został mi okazany i nie wiedziałam, czy następna wizyta w miejscu odosobnienia nastąpi w ciągu najbliższych 24. godzin.
Złapała walizeczkę, jednym stanowczym gestem zakończyła wszelkie moje protesty, że w końcu nie jestem jakąś, panie, niepełnosprawną staruszką i wygoniła mnie na ulicę pełną wichru, deszczu oraz remontów drogowych, mamiąc licznymi atrakcjami, które dla mnie zaplanowała.
Nie wiedziała bowiem, biedaczka, że największą atrakcją jest ona sama, emanująca ponadnormatywnym ciepłem i zamaszystością. I że konałabym z zachwytu nawet wtedy, gdyby zaludniała centralny punkt pustyni Gobi, gdzie najbardziej wyuzdanym punktem programu jest wydłubywanie piachu spomiędzy zdrętwiałych pośladków.
CDN.
* Burząc spokój szacownych obywateli miasta.
Odcinek pierwszy prim.
Miasto przywitało mnie zimnem i deszczem, na co nie wyrażałam zgody, więc nie zabrałam ze sobą żadnej stosownej odzieży. Dzięki mojej stanowczej postawie Pan Kierownik się opamiętał i już w piątek rozgonił chmury, słońce umieściwszy na właściwym miejscu. Wobec powyższego podziękowałam mu soczyście z balkonu domostwa martuuhy*, co przypuszczalnie przyjął z zadowoleniem, bo dziś było jeszcze piękniej.
Ponieważ utknęliśmy w miejscu, którego wnętrza tak Wam się spodobały, zdradzę jeszcze, że była to nie byle jaka miejscówka, a martuuha, jak na gospodynię pełną gębą przystało, wybrała ją dla mnie z prawdziwym pietyzmem, podejrzawając, że radości nie będzie końca. I sprawdziło się.
Pogubiwszy się uprzednio uczciwie, stanęłam przed bramą... państwa Borejków.
Zwracam łaskawą uwagę PT Czytelników, że wytwórnia kołder nadal ma się znakomicie!
Zgodnie ze stosownymi wskazówkami...
... pogalopowałyśmy z walizeczką dookoła, zbliżając się do owego enigmatycznego wejścia od tyłu, które to stało się początkiem kłopotów Kłamczuchy w relacjach z pięknym Pawełkiem Nowackim, albowiem kamienica przy Roosvelta 5 jako żywo je posiada. Prześledziłyśmy później wraz z martuuhą granicę budynków, uznając, że możemy zaakceptować ich odrębność.
Wnętrze już pokazałam. Siedziałam tam sobie spokojnie na miękkiej kanapie, w ciepełku, pijąc kawkę, jedząc wegańską sałatkę z cieciorką, otaczając się poduszkami, darmowym wifi i oczekując cierpliwie. Doczekałam się. Martuuha wpadła do Surrendera jak burza, chwyciła mnie w ramiona, na dłuższą chwilę odcinając dopływ tlenu, z czego wcale nie byłam niezadowolona, ponieważ w tym właśnie momencie w pełni poczułam, po co wybrałam się do Poznania.
Następnie martuuha gestem nieznoszącym sprzeciwu wyplątała mój niechętny tej operacji nos ze swej ręcznie wykonanej odzieży, po czym gromko oznajmiła całej obsłudze, gościom, szacownym murom i wszystkim sąsiadom, że oto pozbawia ich mojej obecności, gdyż ma w planach zawłaszczyć mnie na wyłączność, czemu dawała następnie wyraz do soboty, skrzętnie wyliczając nawet łoterlowskie odwiedziny w miejscu, gdzie król chadza piechotą. Tedy sikałam na zapas, ponieważ grafik nie został mi okazany i nie wiedziałam, czy następna wizyta w miejscu odosobnienia nastąpi w ciągu najbliższych 24. godzin.
Złapała walizeczkę, jednym stanowczym gestem zakończyła wszelkie moje protesty, że w końcu nie jestem jakąś, panie, niepełnosprawną staruszką i wygoniła mnie na ulicę pełną wichru, deszczu oraz remontów drogowych, mamiąc licznymi atrakcjami, które dla mnie zaplanowała.
Nie wiedziała bowiem, biedaczka, że największą atrakcją jest ona sama, emanująca ponadnormatywnym ciepłem i zamaszystością. I że konałabym z zachwytu nawet wtedy, gdyby zaludniała centralny punkt pustyni Gobi, gdzie najbardziej wyuzdanym punktem programu jest wydłubywanie piachu spomiędzy zdrętwiałych pośladków.
CDN.
* Burząc spokój szacownych obywateli miasta.
w Poznaniu byłaś ?? mam ex-Rudą w Pyrlandii i też czasem do niej jadę ! Poznań mię się bardzo ;-) Ruda też przegoniła mnie i pokazała to i owo ale kurde na Rooswelta nie byłyśmy !
OdpowiedzUsuńnastępnym razom daj znać też przyjadę ! mam dość blisko ;-)
Planuję skrzętnie wykonać kiedyś stosowny Tour de Pologne, albowiem wnosząc z Waszej życzliwości, mogłabym przez pół roku żreć poza domem :)
UsuńNa śledzia? Zaraz?
UsuńZaraz po tym, jak tylko wywalą mnie z roboty :) Śledź - z przyjemnością.
UsuńA śledzik lubi pływać, co nie powinno przeszkadzać żadnej z Was, jak mniemam ;)
UsuńBezwzględnie. Zostawimy Ci trochę, ale nie za dużo :P
UsuńNo super. A mogłam Ci pokazać moje buty!!!!!!!
OdpowiedzUsuńZaprawdę, zaprawdę powiadam Wam, nadejdzie chwila, że się zalegnę u każdego :D
UsuńNo byłaś o 15 min tramwajem ode mnie :)
UsuńAaaaaaaaa! Bo to trzeba swoje odczekać na audiencję! O, ja gupia baba! ;)
UsuńNo to mów, że chciałaś tylko rzucić we mnie buciorem z okna. Gdybym wiedziała, postałabym tam rycząc: "Królewno, spuść swoje warkocze!".
UsuńDo pojedynku na rzucanie butami przygotowana była wyśmienicie - gaci na zmianę to nie wiem ile wzięła, ale par butów miała TRZY!
UsuńKAPCIE!!!
UsuńCo za torba.
Foch.
Przecież nie napisałam, że szpilek ;-)
UsuńCzekaj no, zaraz coś powiem u Ciebie!
UsuńLedwo przyjechała, to już pyta - o której musimy wyjechać?, a ja tu teraz siedzę i aż Chirurgów muszę oglądać. Chlip. Smark. I nie mam hello Kitty! :(
OdpowiedzUsuńPodpowiedź: Kaufland ;)
UsuńMam iść z tym smarkiem do Kauflandu? No nie wiem, a co jeśli znów miałabym kogoś zbałamucić przy regałach z piwem?
UsuńMoże byłby, dajmy na to, zielony?
Usuń(I teraz nikt nie wie, o czym my tu, do cholery).
Ktoś powiedział, że Tour de Pologne, Ktoś powiedział, że zalegnie u każdego, niech się Ktoś liczy ze słowami, bo może być to Ktosiowi wypomniane i Ktoś będzie wdrażał ;)))
OdpowiedzUsuńCo na to wątroba? ;)
Eeeee tam, ćwiczona.
UsuńNo i nie było wcale tak źle :D