1639
Poranna relacja Prezesa.
- Wstałem o czwartej, bo mi się pić chciało. Tym tam od razu zachciało się żreć. Wydałem i doszedłem do wniosku, że to bez sensu, więc położyłem się z powrotem. Wstałem po siódmej. Opróżniłem zmywarkę, umyłem płytę, wytarłem blaty i zapragnąłem śniadania. Wyjąłem jajka, usmażyłam omlet z jednej strony, włożyłem do piekarnika, upiekłem, przypaliłem, oparzyłem się w palec. Palec to jest okolica.... no, tego... jaka okolica?
- Wstrząsorodna.
- Tak. Wstrząsorodna. Popadłem we wstrząs. Godzinę siedziałem w tym wstrząsie przed telewizorem i oglądałem sport. W tym szoku, rozumiesz. A potem zjadłem banana. I tak trwam.
- Rozumiem, że mówisz to wszystko, żebym zrobiła ci śniadanie?
- Jajecznicę poproszę.
Jajka mamy prosto od krowy, w wielkości, jak prosto od krowy. Czasem się wręcz ich boję. Tych jajek. No to zrobiłam jajecznicę, akurat w resztkach telewizji dawali okupacyjną komedię z Louisem de Funes i Bourvilem. Obejrzeliśmy. Wypiliśmy kawę. Prezes pochłonął pół paczki After Eight, bo nie jest minimalistą. A ja wyszłam na pięterko, patrzę, a tu banda zaryta w piernaty. Więc się przewróciłam. I leżymy.
Święto Pracy. Uwielbiam.
- Wstałem o czwartej, bo mi się pić chciało. Tym tam od razu zachciało się żreć. Wydałem i doszedłem do wniosku, że to bez sensu, więc położyłem się z powrotem. Wstałem po siódmej. Opróżniłem zmywarkę, umyłem płytę, wytarłem blaty i zapragnąłem śniadania. Wyjąłem jajka, usmażyłam omlet z jednej strony, włożyłem do piekarnika, upiekłem, przypaliłem, oparzyłem się w palec. Palec to jest okolica.... no, tego... jaka okolica?
- Wstrząsorodna.
- Tak. Wstrząsorodna. Popadłem we wstrząs. Godzinę siedziałem w tym wstrząsie przed telewizorem i oglądałem sport. W tym szoku, rozumiesz. A potem zjadłem banana. I tak trwam.
- Rozumiem, że mówisz to wszystko, żebym zrobiła ci śniadanie?
- Jajecznicę poproszę.
Jajka mamy prosto od krowy, w wielkości, jak prosto od krowy. Czasem się wręcz ich boję. Tych jajek. No to zrobiłam jajecznicę, akurat w resztkach telewizji dawali okupacyjną komedię z Louisem de Funes i Bourvilem. Obejrzeliśmy. Wypiliśmy kawę. Prezes pochłonął pół paczki After Eight, bo nie jest minimalistą. A ja wyszłam na pięterko, patrzę, a tu banda zaryta w piernaty. Więc się przewróciłam. I leżymy.
Święto Pracy. Uwielbiam.
Dziecko w końcu padło i śpi, posprzątałam kuchnie i ogarnęłam ciut resztę... no to luuuz - święto pracy:))
OdpowiedzUsuńJa korzystam, skoro mogę :)
UsuńJasne, że święto pracy, bo przede mną obejrzenie jednego filmu, ogarnięcie dorobku jednego pana oraz jego współpracowników, wysnucie wniosków i spisanie tego w przystępnej (dla mnie) formie. I to wszystko najlepiej jeszcze dzisiaj. Całe szczęście, że są tabletki na kręgosłup ;)
OdpowiedzUsuńPowinnam pracować. Ale po raz pierwszy ponad obowiązek postawiłam przyjemność. I dobrze mi z tym.
UsuńTeż zaliczyłam dziś palca przy omlecie!! ;>
OdpowiedzUsuńkutujka
Cześć kutujko :)
UsuńWidać omletowa koncepcja krążyła dziś w narodzie!
Cześć. W końcu odważyłam się odezwać:)
OdpowiedzUsuńNareszcie!!!
Usuń:)))))))))
I słusznie paniusia zrobiła przedkładając przyjemność nad obowiązek. Medal z pieczonego ziemniaka się należy:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że znalazłam u Ciebie zrozumienie!
UsuńMyśmy popracowali w ubiegłoroczne święto pracy i w tym roku mamy Wojtusia :-)
OdpowiedzUsuńNo tak - pamiętam barwną rozmowę na ten temat ;)
Usuń